Przeczytaj, zanim
podejmiesz decyzję o kupnie psa.
Skąd wziąć psa?
Wiadomo, najlepiej od hodowcy. Skreślmy wszelkie giełdy,
kupowanie psa z bagażnika przed
wystawą czy z pudełka na
bazarze.
Psa rasowego można znaleźć tylko u dobrego hodowcy –
ba, ale jak rozpoznać tego „dobrego”
od takiego sobie czy
nawet – bo są i tacy – złego, fatalnego hodowcy.
Hodowcy
i „hodowcy”
W myśl
przepisów Związku Kynologicznego w Polsce hodowcą można nazwać
każdego właściciela rasowej suki,
mającej kiedykolwiek
rodowodowe szczeniaki. Czy to wystarcza, by mówić o
„hodowli”?
W odczuciu miłośnika psów – z pewnością nie.
Przyjęło się uważać, że hodowla to kilka suk jednej rasy w ręku
doświadczonego właściciela, który
starannie
dobiera psy, by
uzyskać jak najlepsze potomstwo, opiekuje się suką podczas ciąży
i porodu, a następnie troskliwie
odchowuje szczenięta. Jest w
Polsce kilkuset takich hodowców, w każdej rasie przynajmniej po
kilku.
Zwierzęta mieszkają razem z właścicielami w domu czy
mieszkaniu, są zadbane, doglądane, rozmnażane rzadko
i w bardzo
przemyślany sposób. Taka hodowla wymaga mnóstwa czasu i pieniędzy,
stąd hodowcy tacy
nie traktują jej zawodowo - dawniej
funkcjonowała nawet nazwa „hodowla amatorska”.
Pasjonaci z
reguły traktują psy jak bardzo angażujące hobby i nie liczą
na znaczące dochody
(a jeśli już jakieś będą – to i tak
pochłoną je wystawy psów...). Na całym świecie takie
niewielkie hodowle mają
największe osiągnięcia w hodowli psów
rasowych: to z nich wywodzą się najsłynniejsze zwierzęta,
wspominane później przez lata.
Hodowla jest nie tyle rzemiosłem,
co sztuką, i najlepsze psy rodzą się z bardzo przemyślanych i
wyszukanych
skojarzeń, co z reguły wiąże się z ogromnymi nakładami
finansowymi.
Taki szlachetny miłośnik kynologii nie zawaha się
ani przez moment, gdy przyjdzie mu szukać idealnego
partnera dla
swej suki w innym mieście, a nawet w innym kraju.
Jedna suczka
Trudno na
pierwszy rzut oka odróżnić hodowcę od właściciela
rodowodowej suki, którą postanowił rozmnożyć
– może dla
pieniędzy, może dla sławy (a często „dla zdrowia”, co jest
fałszem utrzymywanym
przez niektórych weterynarzy).
Szczenięta
kupowane z takiej mini-hodowli bywają nieźle odchowane i z pewnością
nikt nie odmówił
im uczucia, ale skąpe doświadczenie początkującego hodowcy sprawia, że
niewiele będzie on mógł
nam pomóc w wyborze czy odchowaniu szczeniaka. Na dodatek
bezmierna miłość do własnej suczki
sprawia często, że szczenięta z takich miotów
są zbyt wysoko cenione przez „hodowców”, widzących
w nich
same zalety, a nie umiejących ocenić rzeczywistej jakości
szczenięcia.
Trzeba jednak powiedzieć dobitnie – hodowla, w której
jest jeden lub dwa psy, to nie hodowla tylko własność.
Od kilku
lat pojawiły się w Polsce także i inne typy hodowli, znane na
całym świecie od lat.
W ogłoszeniach spotkać można nazwę
„profesjonalna hodowla”, co w zasadzie znaczy tyle,
że jej właściciel
zrezygnował z innych źródeł zarobkowania, zdając się wyłącznie
na psy.
Na pozór nic w tym złego – przecież chcąc kupić
konia szukamy zawodowej stadniny, a nie
właściciela jednej
klaczy.
Z psami jest tylko teoretycznie podobnie. Pies, zwłaszcza
w okresie dojrzewania, wymaga stałego i serdecznego
kontaktu z człowiekiem, musi „nauczyć się człowieka” by mógł zostać wiernym i
dobrym przyjacielem
na całe życie, źrebakowi zaś wystarcza
towarzystwo matki, a z człowiekiem zaprzyjaźni się później.
Oczywiście,
istnieje na świecie sporo hodowli (zwanych kennelami),
w których jest wiele psów,
a zwierzęta z nich wychodzą dobrze
rozwinięte psychicznie i wolne od wad fizycznych.
Pamiętać
jednak trzeba, że w takich kennelach właściciele pracują 24
godziny na dobę, nieustannie zajmując
się swoimi szczeniakami,
starannie dobierając pary hodowlane i inwestując w to bardzo duże
pieniądze (stąd szczenięta z takich hodowli są generalnie
sporo droższe niż przeciętni przedstawiciele
rasy i w zasadzie
kupują je tylko doświadczeni hodowcy i wystawcy poszukujący wyjątkowych
zwierząt hodowlanych).
„Polski
kennel”
W Polsce nie ma jeszcze takich warunków i nie ma wielu takich
hodowli. „Polski kennel” to trzymanie
kilkunastu suk, z reguły
kilku odmiennych ras, mnożonych tak często, jak tylko przepisy
na to pozwalają.
To tak zwane puppy farms lub puppy mills
– taśmowe fabryki szczeniąt. Trudno wtedy mówić
o hodowli,
miłośnicy psów mówią często o „namnażaczach”.
Rzeczywiście, właściciele takich „hodowli” starają
się wyprodukować w jak najkrótszym czasie jak największą liczbę
ledwo zadowalających szczeniąt,
by stosunkowo szybko sprzedać
je z niewielkim choćby zyskiem. Ponieważ szczeniąt jest wiele
to i dochody nie
takie małe. Presja finansowa powoduje, że „namnażacze”, podobnie
jak wszelcy inni producenci
starają się zmniejszyć
swe koszty: używają do hodowli psów gorszych, byle tańszych,
mieszkających bliżej
lub najlepiej swoich własnych. Szczenięta
karmione są kiepsko, szczepione tylko wtedy, gdy jest to
absolutnie niezbędne,
a troska o przychówek sprowadzona do
kompletnego minimum.
To z takich „hodowli” biorą się psy zacharłaczone, z wyraźnymi znakami krzywicy czy innej choroby
okresu
wzrostu, niedodbane w najważniejszym okresie szczenięctwa.
Nikt nie ma czasu, by doglądać szczeniąt
zwłaszcza, gdy jest
ich równocześnie kilkanaście lub jeszcze więcej.
Dla takich
fabryk charakterystyczne jest, że mają one kilkanaście
rozmaitych ras, z reguły tych,
które są albo właśnie modne (w
tej chwili w naszym kraju to labradory, yorkshire terriery,
golden
retrievery czy beagle) Najczęściej
psy w takich fabrykach trzymane są w klatkach
niczym zwierzęta w
zoo, człowieka widzą
tylko wtedy, gdy wstawia do kojca miskę z żarciem, a podstawowe
pytanie, jakie zadaje sobie właściciel,
to kwestia, czy szczeniaki
schodzą ?
tj., czy łatwo
je jak najszybciej sprzedać.
Oczywiście, nie znaczy to, że jeśli ktoś trzyma swe
psy w kojcach, to nie jest hodowcą z prawdziwego zdarzenia
–
trudno wyobrazić sobie choćby 3 wielkie bernardyny trzymane w
niewielkim mieszkaniu w śródmieściu,
choć znane są i takie
wypadki.
Rozstrzygający jest tu stosunek właściciela do jego psów
i rodzaj psychicznego kontaktu pomiędzy
człowiekiem a zwierzęciem,
a to łatwo sprawdzić już po kilku minutach rozmowy…
Gazety pełne
są ogłoszeń „yorkshire teriery maleńkie bez rodowodu
sprzedam”, co jest naturalną reakcją
na dość surowe warunki
dopuszczenia do hodowli, stawiane przez Związek Kynologiczny.
Bardzo często „bez papierów” sprzedawane są psy, które
nigdy nie zostałyby zaakceptowane przez
jakichkolwiek kynologów.
Zdarza się, że są to zwierzęta z wadami utrudniającymi lub wręcz
uniemożliwiającymi długie szczęśliwe życie (u yorków choćby
będą to niewykształcone rzepki kolanowe czy
nie pozarastane
ciemiączka. O ile z niewłaściwym zgryzem żyć można, o tyle
wady rzepek kolanowych
utrudniają chodzenie, a nie zarośnięte
ciemiączko sprawia, że najmniejszy uraz głowy grozi śmiercią).
Fabryki szczeniąt
Oczywiście,
psy są w takich warunkach traktowane jak każdy inny towar, co
oznacza,
że „zwierzęta przeterminowane”, psy, które przestały
być słodkimi szczeniaczkami, są po prostu usypiane.
Nie warto
także nawet zastanawiać się, co dzieje się w „fabrykach
szczeniąt” z psami, na które moda
przeminęła lub które
nadmiernie eksploatowane zestarzały się...
Na całym świecie właściciele
takich „fabryk” są usuwani z szanujących się organizacji
kynologicznych,
czym nie przejmują się wcale i wciąż produkują
tabuny „ślicznych zwierzątek bez rodowodu”.
Stałymi
odbiorcami towaru są sklepy ze zwierzętami, oferujące szczenięta
i młode psy za bezcen.
Pierwsze
próby mamy już za sobą – jakiś czas temu w Poznaniu próbowano
uruchomić pierwszy w Polsce
„pet shop”, w którym można by
kupić sobie psa czy kota. W funkcjonującym już sklepie z artykułami
zoologicznymi zorganizowano specjalny dział sprzedaży rasowych
szczeniąt. Na szczęście nikt nie chciał
korzystać z tak
barbarzyńskiego sposobu kupowania przyjaciela domu, a szanujący
swe zwierzęta klienci
przestali korzystać ze sklepu, w którym
trzymano szczenięta w klatkach. Przedsiębiorcy przerażeni
wizją
bankructwa szybko zrezygnowali z pomysłu.
Rolę pet shopów pełnią
w naszym kraju „giełdy zoologiczne”, na których w fatalnych
warunkach sprzedawane są fatalne zwierzęta – a każda giełda
to miejsce, gdzie panują wszelkie możliwe
choroby, bo towar swój
wystawiają tam właśnie „fabryki szczeniąt”.
Nawet
reklamowane dyżury weterynaryjne są bardziej fikcją niż
rzeczywistą kontrolą.
Najgorsze
jest, że z punktu
widzenia prawa „fabryki szczeniąt” to także
są hodowle, a nie jest hodowcą
miłośnik psów, trzymający 3
czy cztery psy-reproduktory. W myśl przepisów hodowca musi być właścicielem suki!
Na szczęście język potoczny nie czyni tu
specjalnego rozróżnienia, co tylko potwierdza fakt,
że właściciele
reproduktorów także często oferują na sprzedaż szczenięta:
to te zwierzęta,
które odebrali od hodowców
w ramach
rozliczenia się za udostępnienia psa do hodowli.
Jeśli w ogłoszeniu
prasowym przeczytamy: „Wyselekcjonowane szczenięta sprzedam”
to w 9 na 10 przypadków ogłasza się
właściciel reproduktora, mogący być prawdziwym znawcą rasy.
Jeśli
zatem ktoś szuka hodowli, to warto przede wszystkim powiedzieć
mu, by szukał fanatyka
miłośnika psów w ogóle, a „swojej
rasy” zwłaszcza , a wystrzegał się szumnie reklamowanych
„profesjonalnych hodowli psów wielu ras”.
(
artykuł p .A.Janowskiego z Portalu " Nasze Psy "
)